Dziś mamy dla Was wyjątkowy list, który jakiś czas temu otrzymaliśmy od właścicielki Mirusi – kotki z guzem żuchwy. Koniecznie przeczytajcie dlaczego warto walczyć o zwierzaki do końca- mimo przeciwności losu, ogromnych odległości czy wyrzeczeń. Mirusia natomiast ma się całkiem dobrze i już wkrótce zobaczymy się na kolejnej kontroli.
Dzień dobry,
W rozmowie telefonicznej przeprowadzonej tydzień temu z Panią Doktor Krystyną Skiersinis zobowiązałam się do skreślenia paru słów na temat stosowania chemioterapii u zwierząt celem wskazania innym właścicielom czworonogów by nie bali się podejmować decyzji na temat tego typu leczenia. Mam nadzieję, że uda mi się namówić czy przekonać choć parę osób.
Na wstępie pragnę podkreślić, że w moich okolicach zamieszkania nie stosuje się tego typu leczenia i tak naprawdę pacjent i jego właściciel pozostają sami sobie. Internet, przypadek, desperacja i „chęć ruszenia w Polskę” celem ratowania koteczki spowodowały, że mogłam rozpocząć u niej leczenie onkologiczne. Nawiązując wstępnie kontakt mailowy pełna nadziei wyruszyłam do Przychodni Therios (ponad 200 km. w jedna stronę ) wierząc, że jeszcze nie jest za późno na leczenie chemią. To właśnie po to wybrałam się w tak daleką podróż z moja Mirusią by przez pryzmat leczenia chemioterapeutycznego zapewnić jej jak najdłuższy i szczęśliwy komfort życia.
Kiedy Pani Doktor Maja Ingarden oświadczyła, że można rozpocząć paliatywne leczenie chemioterapią nic w tym momencie nie brakowało do szczęścia. Wiedziałam, że koteczka dostaje właśnie szansę na maksymalne przedłużenie życia. Nie można i wręcz nie wolno postrzegać chemii jako toksyny. Tak ludzie jak i zwierzęta przyjmują ten lek i naprawdę efekty są zadowalające czasem wręcz zadziwiające. Niejednokrotnie zabieg chirurgiczny plus chemioterapia to szansa na całkowite wyleczenie. U mojej Mirusi zabieg był zbyt ryzykowny, guz żuchwy jest znacznie rozrośnięty o wysokim potencjale złośliwości.
Po pierwszej chemii( podanej przez Panią Doktor Krystynę Skiersinis) guz się zmniejszył, po czym w ciągu kilku dni nadrobił prawie ze zdwojoną siłą, ale przecież my nie poddamy się! Mirusia jest dzielna, przeszła mały kryzys, ale znów czuje się nieźle, a po niedzieli będzie druga chemia i znowu „łotra” spacyfikujemy 🙂 .
Dzisiaj mija właśnie 18 dni od kiedy przybyłam do Przychodni Weterynaryjnej Therios. To 18 wspaniałych dni szczęśliwie przeżytych przez koteczkę. Proszę mi wierzyć każdy dzień przeżyty przez Mirusię to jak miesiąc życia u zdrowego kocurka! Gdyby nie rozpoczęte w ostatniej chwili leczenie onkologiczne dzisiaj koteczki już by nie było.
Najistotniejsze w przekonaniu się do tego typu leczenia są dwa warianty, po pierwsze postrzeganie leczenia chemioterapeutycznego jako najzwyklejszego leczenia na świecie, a skutki uboczne mogą, nie muszą wystąpić i przecież przy każdym leczeniu nienowotworowym również mogą pojawić się (nawet po podaniu zwykłej witaminy). Drugi istotny element to miejsce, gdzie będziemy leczyć zwierzaczka, atmosfera i empatia płynąca ze strony personelu.
Dziękuję 🙂
Magdalena Janik
Witam.W pełni popieram autorkę tego listu.U mojej10-letniej bokserki Nuny 5 lat temu stwierdzono nowotwór listwy mlecznej.Operacja,chemoterapia i wielki sukces.Nuna zdrowa.Niestety tydzień temu coś było nie tak.Nuna nie chciała jeść,zaczęły się problemy z oddychaniem .I nagle straszna diagnoza.Tym razem nowotwór zaatakował płuca.Niestety tym razem nic nie można było zrobić.Ale dzięki operacji i radykalnej chemii nasza boksia dostała 5 lat życia.Nie żałuję że 5 lat temu podjęliśmy z lekarzami z Theriosa w Myślenicach taką decyzję,bo mieliśmy swoją Nunę 5 lat dłużej.Nie wahajcie się podjąć takiej decyzji dla dobra waszych pupili.
Rozumiem, że dla człowieka każdy dzień życia jest cenny, nawet jeżeli z chemioterapią. Ale mam taką obawę: nowotwór i leczenie chemią powoduje u zwierzęcia cierpienie, zwierzę go nie rozumie, nie docenia każdego dnia życia, które choć w cierpieniu to jednak trwa. Czy warto narażać kota na cierpienie, żeby przedłużyć mu życie o dni? Rozumiem, kiedy jest szansa na wyleczenie, ale paliatywnie? Mam obawy, że to nie służy zwierzęciu, a człowiekowi, który nie chce stracić przyjaciela. Jakie jest uzasadnienie dla leczenia paliatywnego u zwierząt zamiast zakończenia jego życia?
Szanowna Pani, naszą zasadą jest walka, ale nie za wszelką cenę. Jeżeli dla naszego pacjenta widzimy szansę na przedłużenie życia w dobrym komforcie, to dlaczego nie spróbować? Jeżeli nie ma możliwości poprawy komfortu, to sama namawiam na eutanazję. Wielu pacjentów z beznadziejnymi wynikami żyje wiele tygodni / miesięcy, a czasem i lat ciesząc się z życia. Czasami są sytuacje, że właściciele chcą walczyć bez względu na konsekwencje, nie patrząc na jakość życia swojego zwierzaka. Zawsze wtedy mają wyraźnie powiedziane, że walka nie ma sensu. Jeżeli mimo to chcą walczyć, to staramy się zapewnić pacjentowi życie wolne od bólu. Trudno tu takich właścicieli oceniać, bo decyzje o śmiercionośnym zastrzyku nie są łatwe, tak samo jak nie są łatwe decyzje o walce z nowotworem. Jako lekarz nie oceniam. Sugeruję, pomagam podejmować najlepsze dla pacjenta decyzje, a potem zostawiam właścicielom możliwość decyzji. Jako onkolog z kilkunastoletnim stażem widziałam wiele beznadziejnych przypadków, które zaskakiwały szczęśliwym zakończeniem tylko dlatego, że właściciele upierali się, żeby walczyć. Były też takie, w których nic nie wskazywało na przyszłą porażkę. Z drugiej strony zwierzaki nie analizują wszystkich za i przeciw. One po prostu chcą żyć. Dla nich każdy dzień bezbolesnego życia jest cenny, nieważne, czy to będą 4 tygodnie, 4 miesiące, czy 4 lata… Czasami mam wrażenie, że ich hasłem przewodnim jest słynne “carpe diem”… Pozdrawiam serdecznie, Maja Ingarden